Przez sześć lat czescy kierowcy żyli miejską legendą. Na autostradzie D4 w okolicach Pragi od czasu do czasu pojawiał się on – samotny bolid wyścigowy, pędzący wśród zwykłych samochodów. Bez tablic rejestracyjnych, bez kierunkowskazów, ale w pełnym malowaniu Ferrari. Widok, który dla jednych był szokiem, a dla innych powodem do ekscytacji i nagrywania telefonem.
We wrześniu 2025 roku legenda dobiegła końca. Policja wreszcie zidentyfikowała i zatrzymała kierowcę, który przez lata uchodził za najbardziej nieuchwytnego uczestnika czeskich dróg.
Historia, która zaczęła się w 2019 roku
Pierwsze nagrania pojawiły się już sześć lat temu. Internet obiegły filmy przedstawiające czerwony bolid mknący po autostradzie D4. Kierowca miał na sobie kask i kombinezon, a sam pojazd wyglądał niczym bolid Ferrari z torów Formuły 1.
Problem w tym, że to nie był tor, tylko normalna autostrada, na której poruszały się setki kierowców jadących do pracy czy na zakupy. Pojazd nie miał tablic rejestracyjnych, świateł, ani nawet kierunkowskazów. Mimo to przez lata „kierowca widmo” unikał zatrzymania.
Kim był tajemniczy kierowca?
Po latach wyszło na jaw, że za kierownicą siedział 51-letni mieszkaniec Czech, pasjonat motorsportu. Jego pojazd, choć wyglądem przypominał Ferrari F1, w rzeczywistości był Dallarą GP2/08 – bolidem z dawnej serii GP2, czyli przedsionka Formuły 1. Auto w pełnym malowaniu Ferrari wyglądało niezwykle widowiskowo, ale absolutnie nie spełniało żadnych wymagań, by legalnie poruszać się po drogach publicznych.
Co ciekawe, podczas zatrzymania mężczyzna wciąż miał na sobie kombinezon i kask – tak jakby był przekonany, że każda jazda jego bolidem to prawdziwy wyścig.
Wielka obława
Decydujący moment nastąpił 7 września 2025 roku. Kierowca po raz kolejny wyprowadził swój bolid na autostradę. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów zatrzymał się na stacji benzynowej, gdzie został zauważony przez świadków. Policja natychmiast ruszyła do akcji – zaangażowano radiowozy i policyjny helikopter.
Pościg trwał do miejscowości Buk, oddalonej o ok. 60 km na południowy zachód od Pragi. Tam funkcjonariusze zablokowali drogę i aresztowali kierowcę przed jego własnym domem.
Bez alkoholu i narkotyków
Po zatrzymaniu przeprowadzono testy na obecność alkoholu i narkotyków – oba dały wynik negatywny. Kierowca nie był więc pod wpływem, co tylko potwierdziło, że swoje nietypowe wyjazdy traktował jako „hobby” i sposób na realizację pasji.
Konsekwencje prawne
Teraz 51-latkowi grożą poważne konsekwencje. Bolid nie miał tablic rejestracyjnych, nie spełniał norm bezpieczeństwa i był całkowicie nieprzystosowany do jazdy po drogach publicznych. Policja zapowiedziała wysoką grzywnę, a także możliwość zawieszenia prawa jazdy.
Sprawa trafiła do postępowania administracyjnego, które zapewne zakończy ten nietypowy rozdział czeskiej motoryzacji.
Dlaczego tak długo unikał policji?
Przez sześć lat „kierowca widmo” wymykał się policji. Jak to możliwe?
Brak tablic rejestracyjnych utrudniał identyfikację.
Rzadkie przejazdy – pojawiał się tylko raz na kilka miesięcy, często w weekendy.
Krótki dystans – zwykle wybierał kilkukilometrowy fragment autostrady, po czym znikał.
Dzięki temu przez lata pozostawał nieuchwytny, a każdy kolejny filmik w internecie zwiększał jego legendę.
Pasja czy nieodpowiedzialność?
Historia czeskiego „kierowcy widmo” to idealny przykład, jak pasja może wejść w konflikt z prawem i zdrowym rozsądkiem. Z jednej strony trudno nie podziwiać determinacji – mężczyzna faktycznie spełniał swoje marzenie, wyjeżdżając na drogę prawdziwym bolidem wyścigowym. Z drugiej jednak – ryzykował zdrowiem i życiem nie tylko swoim, ale i setek kierowców mijanych na autostradzie.
Epilog
Dziś legenda dobiegła końca. Bolid trafi zapewne na policyjny parking, a jego właściciel – przed sąd. Ale przez kilka lat był jednym z najbardziej nietypowych „bohaterów” czeskich dróg i bohaterem setek filmików w mediach społecznościowych.
Jedno jest pewne – niewiele historii drogowych tak mocno rozbudziło wyobraźnię kierowców jak właśnie ta.
Jak Wy to widzicie? Czy to szalona, ale fascynująca pasja, czy jednak czysta nieodpowiedzialność, która mogła skończyć się tragedią?