Motoryzacja i drogi to temat poważny – przepisy, bezpieczeństwo, mandaty, punkty karne. Ale czasami życie pisze takie scenariusze, że nawet najbardziej surowa policja nie może się oprzeć uśmiechowi. Tak właśnie było w Irlandii, gdzie przez kilka lat funkcjonariusze ścigali kierowcę-widmo, który bił wszelkie rekordy łamania przepisów.
Nieustraszony, wszędobylski, zawsze wymykający się wymiarowi sprawiedliwości. Nazywał się… Prawo Jazdy.
Początek pomyłki – spotkanie dwóch światów
Na przełomie lat 90. i 2000. do Irlandii masowo przyjeżdżali Polacy, szukając lepszej pracy i życia. Wraz z nimi pojawiły się polskie samochody, dokumenty, a w rękach irlandzkich policjantów – nasze dobrze znane, różowo-pomarańczowe plastikowe prawa jazdy.
Na górze dokumentu, dużymi literami: PRAWO JAZDY. Dla każdego Polaka – jasne i czytelne. Ale dla funkcjonariusza Garda, który po polsku znał co najwyżej „dzień dobry” i „na zdrowie”, to wyglądało jak dane osobowe.
W rubryce imię i nazwisko? Proszę bardzo:
Imię: Prawo
Nazwisko: Jazdy
Najbardziej poszukiwany kierowca Irlandii
I tak rozpoczęła się kariera „najgroźniejszego” kierowcy w historii Zielonej Wyspy.
Raporty policyjne zaczęły się zapełniać wykroczeniami, których sprawcą był zawsze ten sam człowiek – Pan Jazdy.
Wpadł za prędkość w Dublinie.
Potem parkował gdzie popadnie w Cork.
Jeszcze później uczestniczył w kolizji w Limerick.
A miesiąc później… znowu przekroczył prędkość w Galway.
W oczach policjantów był to prawdziwy recydywista. Kierowca, który regularnie łamał przepisy, nie płacił mandatów i prawdopodobnie korzystał z wielu różnych adresów, by uniknąć kary.
Ilu było „Praw Jazdy”?
Co ciekawe, w systemach policyjnych szybko zaczęły pojawiać się różne daty urodzenia, różne numery dokumentów i zdjęcia. Ale skoro nazwisko się zgadzało – musiało chodzić o tę samą osobę.
Dziennikarze później pisali, że w irlandzkich bazach danych widniało kilkaset (!) „wykroczeń” przypisanych do jednego człowieka.
Dla policjantów to był fenomen – prawdziwy mistrz w unikaniu konsekwencji. Dla Polaków, którzy zaczęli słyszeć tę historię – absurd, który nie mieścił się w głowie.
Wielkie odkrycie
Prawda wyszła na jaw dopiero w 2009 roku. Ktoś w końcu zauważył, że „Prawo Jazdy” to nie żadne nazwisko, tylko tłumaczenie słów „Driving Licence”.
Sprawa stała się tak głośna, że trafiła na łamy The Irish Times, BBC, a nawet do programów satyrycznych. Garda musiała oficjalnie przyznać się do pomyłki i wprowadzić szkolenia językowe, by podobne sytuacje się nie powtarzały.
Pan Prawo Jazdy w popkulturze
Od tamtej pory Pan Prawo Jazdy urósł do rangi legendy. Stał się bohaterem memów, żartów i anegdot, które Polacy do dziś opowiadają sobie w Irlandii i nie tylko.
Można było przeczytać np.:
„Prawo Jazdy – człowiek, którego wszyscy mamy w portfelu”.
„Największy gangster drogowy Europy”.
„Kierowca, który łamał przepisy szybciej, niż policja zdążyła je spisywać”.
Co ta historia mówi o nas?
Oczywiście można się z tego śmiać – i słusznie, bo to naprawdę zabawna anegdota. Ale ma ona też kilka morałów:
Znajomość języków ma znaczenie. Niby banał, a jednak taka drobnostka kosztowała lata błędów w systemie.
Bariery kulturowe potrafią generować absurdy. Dokumenty, które dla jednych są oczywiste, dla innych mogą być kompletnie niezrozumiałe.
Każdy z nas ma w sobie trochę Pana Prawa Jazdy. Bo kto nigdy nie walczył z biurokracją, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Legenda, która zostanie z nami na zawsze
Dziś, kilkanaście lat później, „Prawo Jazdy” to już nie błąd w bazie danych, ale symbol zabawnych pomyłek kulturowych. Historia, która pokazuje, że nawet w poważnym świecie motoryzacji i prawa zdarzają się sytuacje rodem z komedii.
A jeśli kiedykolwiek usłyszysz w Irlandii, że ktoś zna Pana Prawa Jazdę – nie zdziw się. To kierowca-widmo, legenda dróg, bohater anegdot i… jedyny człowiek, którego każdy Polak nosi w portfelu.