Coraz więcej odcinkowych pomiarów prędkości – przyszłość polskich dróg

admin_panel_settings
Admin
2025-09-03 11:22:28
Jeszcze kilka lat temu polski kierowca obawiał się głównie klasycznego fotoradaru – pojedynczego urządzenia ustawionego na prostym odcinku drogi. Wystarczyło go dostrzec, zahamować, a potem przyspieszyć i... problem z głowy. Dziś to już przeszłość. Odcinkowy pomiar prędkości (OPP) staje się standardem na polskich drogach i zmienia nawyki kierowców znacznie skuteczniej niż jakiekolwiek inne rozwiązanie.

Jak działa odcinkowy pomiar?

System składa się z co najmniej dwóch kamer:

pierwsza rejestruje moment wjazdu na odcinek,

druga – moment wyjazdu.

Na podstawie czasu przejazdu i długości odcinka obliczana jest średnia prędkość. Jeśli jest ona wyższa niż dozwolona, kierowca dostaje mandat.

Co ważne: nie liczy się chwilowe przekroczenie, ale całokształt jazdy. Nie da się więc przejechać większości odcinka 150 km/h, a tuż przed końcem zwolnić do 50 km/h – system i tak „zobaczy” średnią powyżej limitu.

Dlaczego te systemy są tak skuteczne?

Eliminują „punkty kontrolne” – kierowca musi trzymać prędkość przez cały czas.

Zwiększają płynność ruchu – koniec z efektami jo-jo: hamowanie przed radarem i gwałtowne przyspieszanie.

Działają 24/7 – nie męczą się, nie mają zmian i nie odpuszczają.

Są trudne do oszukania – nawet jeśli na chwilę zwolnimy, to średnia nadal będzie liczona na całym odcinku.

Gdzie można spotkać odcinkowe pomiary w Polsce?

Jeszcze niedawno było ich zaledwie kilkadziesiąt. Dziś sieć rozrasta się bardzo szybko. OPP znajdziemy m.in.:

w tunelu pod Ursynowem w Warszawie,

na S8 w Łodzi,

na trasie Katowice – Bielsko-Biała,

na drogach ekspresowych i krajowych w newralgicznych miejscach.

Plany GITD przewidują instalację kolejnych kilkudziesięciu odcinków rocznie. W efekcie w perspektywie kilku lat takie pomiary mogą stać się powszechnym elementem krajobrazu drogowego, podobnie jak dziś radary czy sygnalizacja świetlna.

Jakie są efekty?

Badania pokazują, że:

liczba wypadków na odcinkach z pomiarem spada nawet o 40–60%,

średnia prędkość jazdy stabilizuje się i jest bliższa przepisowej,

kierowcy rzadziej wykonują niebezpieczne manewry, takie jak gwałtowne wyprzedzanie.

Przykład: w tunelu na Zakopiance po wprowadzeniu OPP niemal całkowicie zniknęły przypadki przekraczania prędkości o 40–50 km/h.

Jak to widzą kierowcy?

Zwolennicy:

twierdzą, że wreszcie zapanował porządek,

podkreślają poprawę bezpieczeństwa i płynności,

cieszą się, że „piraci” nie mogą już bezkarnie gnać.

Przeciwnicy:

widzą w tym kolejny sposób „łupienia” kierowców,

uważają, że nie zawsze prędkość jest przyczyną wypadku,

podnoszą argument, że OPP wprowadza stres i wymusza ciągłe wpatrywanie się w licznik.

Co oznacza to dla nas wszystkich?

Zmianę stylu jazdy – zamiast szarpania i nerwowego przyspieszania, trzeba nauczyć się płynności.

Większą przewidywalność podróży – skoro wszyscy jadą podobnie, łatwiej planować czas przejazdu.

Potencjalne oszczędności – niższa średnia prędkość to mniejsze spalanie i mniejsze zużycie auta.

Nowe nawyki – coraz częściej będziemy patrzeć na tempomat jako przyjaciela, nie wroga.

Czy to przyszłość polskich dróg?

Wszystko wskazuje na to, że tak. Odcinkowe pomiary prędkości pojawiają się tam, gdzie są problemy z bezpieczeństwem: tunele, obwodnice, drogi krajowe o dużym ruchu.

Możliwe, że w ciągu kilku lat kierowcy przyzwyczają się do nich tak samo, jak dziś do sygnalizacji świetlnej czy pasów bezpieczeństwa.

Bo choć OPP wielu kierowców denerwuje, to trudno zaprzeczyć – statystyki są bezlitosne. Tam, gdzie działa, ludzie jadą wolniej, a wypadków jest mniej.

To oznacza, że na polskich drogach czeka nas epoka „średniej prędkości”. I chyba czas się pogodzić z tym, że nie tylko punktowe radary będą patrzeć nam na ręce.

Dodaj komentarz