Jeszcze kilka lat temu polski kierowca obawiał się głównie klasycznego fotoradaru – pojedynczego urządzenia ustawionego na prostym odcinku drogi. Wystarczyło go dostrzec, zahamować, a potem przyspieszyć i... problem z głowy. Dziś to już przeszłość. Odcinkowy pomiar prędkości (OPP) staje się standardem na polskich drogach i zmienia nawyki kierowców znacznie skuteczniej niż jakiekolwiek inne rozwiązanie.
Jak działa odcinkowy pomiar?
System składa się z co najmniej dwóch kamer:
pierwsza rejestruje moment wjazdu na odcinek,
druga – moment wyjazdu.
Na podstawie czasu przejazdu i długości odcinka obliczana jest średnia prędkość. Jeśli jest ona wyższa niż dozwolona, kierowca dostaje mandat.
Co ważne: nie liczy się chwilowe przekroczenie, ale całokształt jazdy. Nie da się więc przejechać większości odcinka 150 km/h, a tuż przed końcem zwolnić do 50 km/h – system i tak „zobaczy” średnią powyżej limitu.
Dlaczego te systemy są tak skuteczne?
Eliminują „punkty kontrolne” – kierowca musi trzymać prędkość przez cały czas.
Zwiększają płynność ruchu – koniec z efektami jo-jo: hamowanie przed radarem i gwałtowne przyspieszanie.
Działają 24/7 – nie męczą się, nie mają zmian i nie odpuszczają.
Są trudne do oszukania – nawet jeśli na chwilę zwolnimy, to średnia nadal będzie liczona na całym odcinku.
Gdzie można spotkać odcinkowe pomiary w Polsce?
Jeszcze niedawno było ich zaledwie kilkadziesiąt. Dziś sieć rozrasta się bardzo szybko. OPP znajdziemy m.in.:
w tunelu pod Ursynowem w Warszawie,
na S8 w Łodzi,
na trasie Katowice – Bielsko-Biała,
na drogach ekspresowych i krajowych w newralgicznych miejscach.
Plany GITD przewidują instalację kolejnych kilkudziesięciu odcinków rocznie. W efekcie w perspektywie kilku lat takie pomiary mogą stać się powszechnym elementem krajobrazu drogowego, podobnie jak dziś radary czy sygnalizacja świetlna.
Jakie są efekty?
Badania pokazują, że:
liczba wypadków na odcinkach z pomiarem spada nawet o 40–60%,
średnia prędkość jazdy stabilizuje się i jest bliższa przepisowej,
kierowcy rzadziej wykonują niebezpieczne manewry, takie jak gwałtowne wyprzedzanie.
Przykład: w tunelu na Zakopiance po wprowadzeniu OPP niemal całkowicie zniknęły przypadki przekraczania prędkości o 40–50 km/h.
Jak to widzą kierowcy?
Zwolennicy:
twierdzą, że wreszcie zapanował porządek,
podkreślają poprawę bezpieczeństwa i płynności,
cieszą się, że „piraci” nie mogą już bezkarnie gnać.
Przeciwnicy:
widzą w tym kolejny sposób „łupienia” kierowców,
uważają, że nie zawsze prędkość jest przyczyną wypadku,
podnoszą argument, że OPP wprowadza stres i wymusza ciągłe wpatrywanie się w licznik.
Co oznacza to dla nas wszystkich?
Zmianę stylu jazdy – zamiast szarpania i nerwowego przyspieszania, trzeba nauczyć się płynności.
Większą przewidywalność podróży – skoro wszyscy jadą podobnie, łatwiej planować czas przejazdu.
Potencjalne oszczędności – niższa średnia prędkość to mniejsze spalanie i mniejsze zużycie auta.
Nowe nawyki – coraz częściej będziemy patrzeć na tempomat jako przyjaciela, nie wroga.
Czy to przyszłość polskich dróg?
Wszystko wskazuje na to, że tak. Odcinkowe pomiary prędkości pojawiają się tam, gdzie są problemy z bezpieczeństwem: tunele, obwodnice, drogi krajowe o dużym ruchu.
Możliwe, że w ciągu kilku lat kierowcy przyzwyczają się do nich tak samo, jak dziś do sygnalizacji świetlnej czy pasów bezpieczeństwa.
Bo choć OPP wielu kierowców denerwuje, to trudno zaprzeczyć – statystyki są bezlitosne. Tam, gdzie działa, ludzie jadą wolniej, a wypadków jest mniej.
To oznacza, że na polskich drogach czeka nas epoka „średniej prędkości”. I chyba czas się pogodzić z tym, że nie tylko punktowe radary będą patrzeć nam na ręce.